CUDA 10/ UWOLNIENIE Z NIEBEZPIECZEŃSTWA PORODU. KULT ŚWIĘTEGO

95. Pewna hrabina w Słowenii, równie świetna szlachectwem rodu, jak i gorliwa w cnocie, płonęła pobożnością względem świętego Franciszka, a względem braci pieczołowitą życzliwością. Podczas porodu przechodziła ciężkie boleści. Doszła do tak krytycznego stanu, że narodzenie dziecka zdawało się grozić życiu matki. Nie było widoków, by mogła wydać dziecko żywe, chyba za cenę własnego życia. Takie zrodzenie równało się śmierci!
Wtem przychodzi jej na serce Franciszek, jego sława, moc i chwała, budzi się wiara, zapala pobożność. Zwraca się doń jako do skutecznej pomocy, zaufanego przyjaciela, pociechy dla czcicieli, ucieczki dla udręczonych. Rzecze: „Święty Franciszku, całe wnętrze moje błaga twej litości, a duchem swym ślubuję ci to, czego nie mogę wysłowić.”
O przedziwna prędkości zmiłowania! Koniec prośby był końcem boleści, metą ciąży, początkiem porodu. Natychmiast ustał wszelki ucisk i wydała na świat zdrowe dziecko. Nie zapomniała o votum, nie umknęła przed zobowiązaniem. Postarała się o wybudowanie pięknego kościoła ku czci Świętego, a zbudowawszy go przekazała Braciom Mniejszym.

100. W mieście Le Mans pewna pani szlachetnego rodu miała służąca niskiego pochodzenia, którą zmuszała do pracy służebnej w uroczystość świętego Franciszka. Ona zaś, szlachetna duchem, wzbraniała się ze względu na szacunek dla tego dnia. Ale lęk ludzki przeważył nad lękiem boskim i dziewczyna, choć zniewolona, poddała się rozkazowi. „Rękę swoją wyciągnęła do sita, a palce jej ujęły wrzeciono” (por. Prz 31,19.20). Ale natychmiast ręce jej zesztywniały z bólu, a palce piekły, jak żarem. Przez tę karę ujawniła się jej wina, jako że nie dało się zamilczeć tak srogiej boleści.
Służąca biegnie do synów świętego Franciszka, wyjawia przewinę, pokazuje karę, prosi o przebaczenie. Przeto bracia idą procesyjnie do kościoła i zanoszą prośby do łaskawości świętego Franciszka o jej zdrowie. I natychmiast, w czasie modlitwy synów do ojca, staje się zdrowa, a tylko na rękach pozostaje jej ślad sparzenia.

105. Pewna kobieta z Pizy, nie wiedząc, że jest brzemienną, przez cały dzień w pocie czoła pracowała przy zakładaniu fundamentów pod kościół świętego Franciszka w tym mieście. Święty Franciszek, razem z dwoma braćmi niosącymi przed nim świece, ukazał się jej w nocy, mówiąc: „Córko, oto poczęłaś i porodzisz syna. Będziesz się cieszyć z niego, jeśli dasz mu moje imię.” Nadszedł czas rozwiązania i porodziła syna. Teściowa mówi: „Będzie miał na imię Henryk, ze względu na takiego mojego krewnego.” A matka rzecze: „Wcale nie, ale będzie miał na imię Franciszek.” Teściowa wyśmiała to szlachetne imię, jako imię prostacze.
Po kilku dniach, gdy chłopiec miał być ochrzczony, zasłabł śmiertelnie. Cały dom posmutniał, a radość
zmieniła się w żałość. W nocy, kiedy matka czuwała ze zgryzoty, przyszedł święty Franciszek razem z dwoma braćmi, jak poprzednio, i jakby zmartwiony rzekł do niewiasty: „Czyż nie mówiłem ci, że nie będziesz się cieszyć synem, jeśli nie nadasz mu mojego imienia?” A ona zaczęła wołać i przysięgać, że żadnego innego imienia mu nie da. Tak więc chłopiec wyzdrowiał, został ochrzczony i ozdobiony imieniem Franciszek. Otrzymał łaskę radosnego i niewinnego dzieciństwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz