Święty Franciszek, przebywając na tym padole płaczu, gardził wszystkimi bogactwami synów ludzkich, jak błahostkami, a że nastawiał się na cel najbardziej wzniosły, dlatego z całego serca pożądał ubóstwa. Wziąwszy pod uwagę, że było ono bliskie Synowi Bożemu, ale potem coraz bardziej wyganiane z całego świata, zapragnął poślubić je dozgonną miłością. Tak więc stał się miłośnikiem jego piękności. Aby przylgnąć do niego mocniej, niż do małżonki, i aby z nim we dwoje stanowi jednego ducha, nie tylko opuścił ojca i matkę, ale także wszystko odrzucił. Dlatego obejmował je czystymi uściskami i nawet na jedną godzinę nie przestał być jego małżonkiem. Synom swoim mówił, że ono jest drogą doskonałości, zadatkiem i zastawem bogactw wiecznych. Nikt nie był tak żądny złota, jak on ubóstwa, ani nikt nie dbał bardziej o strzeżenie skarbu, niż on o tę ewangeliczną perłę.
Głównie raziło go to, co u braci, w domu lub na zewnątrz, spostrzegł jako przeciwne ubóstwu. Rzeczywiście on sam od początku zakonu aż do śmierci posiadał tylko tunikę, sznur i spodnie, nic innego. Jego ubogi habit wskazywał, gdzie gromadził swe bogactwa. Stąd to radosny, stąd pewny, stąd gotowy do biegu, cieszył się, że przemijające skarby zamienił na stokroć większe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz