Rekolekcje ze św. Franciszkiem (5) - Niewyczerpane miłosierdzie

Niewyczerpane miłosierdzie

Do brata N..., posługującego: Niech Pan cię błogosławi.
Tak, jak umiem, mówię ci o sprawach twej
duszy, że to wszystko, co przeszkadza ci
kochać Boga i ktokolwiek, kto czyniłby ci
przeszkody
albo bracia lub inni,
także gdyby cię bili,
to wszystko powinieneś uważać za łaskę.
I tego właśnie pragnij, a nie czego innego.
I to przez prawdziwe posłuszeństwo wobec
Pana Boga i wobec mnie,
bo wiem na pewno, że to jest prawdziwe
posłuszeństwo.
I kochaj tych, którzy sprawiają ci te
trudności.
I nie żądaj od nich czego innego, tylko tego,
co Bóg ci da.
I kochaj ich za to; i nie pragnij, aby byli
lepszymi chrześcijanami.
I niech to ma dla ciebie większą wartość
niż życie w pustelni.

List do pewnego przełożonego

Oto człowiek postawiony przez Franciszka na czele grupy braci, aby im służył jako pasterz, duchowy przewodnik. Kim on był, jakie jest jego imię (brat Eliasz?), nie sposób już tego ustalić, snute są tylko na ten temat przypuszczenia. Wiadomo jednak to, że zniechęcony miernością i krnąbrnością danych mu pod opiekę braci odszedł — bądź zamierzał to uczynić — ze zgromadzenia do pustelni, aby tam zająć się sprawami swej duszy. Franciszek kieruje do niego ten list, trochę niezręczny w stylu, lecz o przesłaniu wstrząsającym. Jest to medytacja nad niewyczerpanym miłosierdziem Boga, miłosierdziem, jakie człowiek, na swą miarę, także jest zobowiązany praktykować.

Nic nie ma cenniejszego jak poryw miłości ku Bogu. Lecz cóż robić, gdy spotyka nas przeszkoda, kula u nogi, z którą nie sposób wdrapywać się na wyżyny ducha? Czy nie należy wyzwolić się od niej, aby móc bez ograniczeń oddać się całkowicie kontemplacji Boga? Tak myśli brat przełożony i w rezultacie izoluje się w pustelni, przekonany, że tym sposobem ominie przeszkody barykadujące mu drogę do Pana. Franciszek ściąga go brutalnie na ziemię. Faktycznie, nie da się ukryć, że bracia, bliźni są dla niego przeszkodą w marszu do ojczyzny niebieskiej. Ich zachowanie nie jest przyjazne, lecz wręcz wrogie, wydaje się nawet, że doszło do rękoczynów, na co wskazuje wyrażenie: także gdyby cię bili. Można by oczekiwać, że ojciec zakonu użali się nad ofiarą i potępi sprawców. Lecz nic z tego. Wprost przeciwnie, Franciszek każe przełożonemu wszystkie te prześladowania uznać za łaskę, gdyż to właśnie poprzez takie próby idzie się prawdziwie do Boga.

Gdy nie sposób znaleźć wyjścia z ciężkiej sytuacji, jedyną postawą godną człowieka jest zaakceptować ją dobrowolnie: I tego właśnie pragnij, a nie czego innego. Nie w duchu fatalizmu jednak należy to czynić, ale w zaufaniu Bogu, w wierze, że wszystko, co mnie spotyka, pochodzi z Jego ojcowskiej ręki. W ten sposób wchodzę w posłuszeństwo wobec Boga. Rolą Franciszka jest wprowadzić ucznia w tę tajemnicę: Czyń to przez prawdziwe posłuszeństwo wobec Pana Boga i wobec mnie, bo wiem na pewno, że jest to prawdziwe posłuszeństwo. Niczemu nie służy marzyć o idealnym świecie, Kościele czy wspólnocie bez wad; zaakceptować rzeczywistość — tutaj trudności powodowane przez braci — taka jest właśnie droga prawdziwego posłuszeństwa. Przeszkodą w kochaniu Pana nie są jakieś niesprzyjające okoliczności obiektywne, lecz zawsze istoty z krwi i ciała: bracia.

Przełożony nie wytrzymał i uciekł od swej niesfornej gromadki, być może w obawie, że znienawidzi dane mu pod opiekę owieczki. Apel Franciszka staje siew tym momencie patetyczny: I kochaj tych, którzy sprawiają ci te trudności (sprzeciw, wrogość, razy?). W podobnych okolicznościach jest normalne, że oczekuje się zmiany serc, nawrócenia wrogów, lecz święty z Asyżu znów rozbija bezceremonialnie te bogobojne życzenia: I nie żądaj od nich czego innego, tylko tego, co Bóg ci da. Jeżeli się przyznają do błędów i pogodzą z tobą, dziękuj Bogu, jeżeli nie — zaufaj jeszcze więcej Bogu i trwaj dalej. Niech dojrzewają i wzrastają zgodnie ze swym rytmem, nie popędzaj czasu (to znaczy Pana, działającego w ich sercach).

Wszystkie dotychczasowe wymagania stawiane przez Franciszka, choć bulwersujące, trudne do zaakceptowania przez przełożonego wspólnoty religijnej, są jeszcze łagodne wobec następnego żądania, które wywraca wszystko: I nie pragnij, aby byli lepszymi chrześcijanami. Cóż bowiem może być bardziej normalnego dla tego, który z urzędu sprawuje pieczę duchową nad braćmi, jak pragnąć, aby stawali się oni coraz lepszymi chrześcijanami? Lecz takie życzenie kryje w sobie pewne niebezpieczeństwo. Można pożądać nawrócenia brata, nie dla niego samego, dla dobra jego duszy, ale dla nas, aby nas więcej nie ranił, nie sprawiał kłopotów.
Kochać i znosić cierpliwie tych, którzy sprawiają cierpienie, nie uciekać od nich ani nie oczekiwać, że zmienią się jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, niech to ma dla ciebie większą wartość niż życie w pustelni.

Franciszek cenił wysoko życie eremickie, jakiemu się zresztą często oddawał, lecz gani tego, który schronił się w odosobnienie, aby uniknąć braci, zbyt trudnych do miłowania. Poszukiwanie idealnego miejsca do życia w pełni Ewangelią jest szukaniem siebie, a nie Pana. Pokorna akceptacja szarej rzeczywistości każdego dnia, miłość, która znosi i przebacza — taką drogą idzie się do świętości, a nie przez wzniosłą samotność i ciszę pustelni.

I po tym chcę poznać, czy milujesz Pana
i mnie, sługę Jego i twego:
jeżeli będziesz tak postępował, aby nie było
takiego brata na świecie,
który, gdyby zgrzeszył, choćby zgrzeszył
najciężej, a potem stanął przed tobą, żeby
odszedł
bez twego miłosierdzia, jeśli szukał
miłosierdzia.
A gdyby nie szukał miłosierdzia, to ty go
zapytaj, czy nie pragnie przebaczenia.
I choćby tysiąc razy potem zgrzeszył na
twoich oczach, kochaj go bardziej niż mnie,
abyś go
pociągnął do Pana; i zawsze będę miłosierny
wobec takich.
I oznajmij to gwardianom, gdy będziesz
mógł, że postanowiłeś osobiście tak
postępować.

Franciszek w dalszej części listu, zostawiając na stronie sprawy duszy przełożonego, chce poruszyć jego serce. Niezdolny do kochania złych braci, sługa kocha jednak z pewnością Boga i Franciszka. Otóż, aby dać dowody tej podwójnej miłości, święty z Asyżu wymaga od niefortunnego przełożonego szerokiego otwarcia serca właśnie dla grzeszników, od których cierpi prześladowania. Skruszony winowajca, bez względu na ciężar wyrządzonego zła, nie może odejść bez jego ojcowskiego przebaczenia. A gdy trwa zatwardzony w swym grzechu (być może nie wierząc w przebaczenie), to wówczas on, przełożony, ma obowiązek pierwszy do niego podejść, ofiarując mu braterską miłość i wybaczenie, wszelako nie narzucając się.

Lecz na tym nie kończy się miłosierdzie, rozciąga się ono dalej, aż — zdawałoby się — do absurdalności, wywracającej wszelkie poczucie ludzkiej sprawiedliwości. Bo oto brat — Franciszek wyobraża sobie sytuację — który ciężko nagrzeszył w przeszłości, po uzyskaniu twojego przebaczenia, oddaje się jeszcze gorszemu złu, i to w twojej obecności (I choćby tysiąc razy potem zgrzeszył na twoich oczach...). Cóż czynić w takim wypadku? Odwrócić się od niego? Przekląć? Nie! Kochaj go bardziej niż mnie — nakazuje Franciszek.

W sytuacjach beznadziejnych jedyną słuszną postawą jest nie tracić nadziei i trwać w miłości, naśladując Boga: Nie wyczerpała się litość Pana, miłość nie zgasła. Odnawia się ona co rano (LM 3,22-23). Gdyż miłość — litość — wzmaga się wobec tego, który jest zagrożony na ciele czy duszy. Dlatego przełożony ów jest wezwany, aby kochał bardziej swego nieszczęśliwego brata, aniżeli Franciszka, duchowo silnego.

Ten tekst jest hymnem do miłosierdzia. Analizując konkretną sytuację, Franciszek głosi naczelne przesłanie Ewangelii: Bóg kocha grzeszników i to po to, żeby ich ratować Syn przyszedł na świat. Nawet tam, gdzie grzech bujnie się pleni, łaska może przezwyciężyć zło (Rz 5,20) i nigdy nie można zwątpić w miłosierdzie Boga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz